Gdzieś przeczytałem, że naukowcy stwierdzili że obaj partnerzy w związku są tym szczęśliwsi czym bardziej zrównoważony jest ich bilans korzyści i poświęceń wynikających ze związku tzn. jeśli obydwie strony tyle samo wkładają i otrzymują w kontekście wzajemnych relacji.
Czyli jak łatwo domyślić się, że związek idealny opierałby się na zerowym bilansie przepływu kapitału, czyli obydwaj partnerzy dają z siebie tyle samo. Niestety jak wiemy ideały nie istnieją(zerowy bilans jest możliwy, ale przy zerowej wymianie, czyli de facto przy braku związku).
O ile w teorii jest to możliwe o tyle w praktyce już samo stworzenie systemu miar jest dość kłopotliwe tzn. nonsensem było by aby obydwie strony wnosiły to samo do związku. W tym miejscu najrozsądniejsza w tym miejscu była by specjalizacja, która jak wiemy jest podstawą cywilizacji i dopiero wtedy sumaryczna liczba dóbr i usług mogła by być szacowana bądź liczona(jeśli ktoś potrafi).
Dlatego też dobrze by było, aby obydwaj partnerzy byli podobnej wartości.
I nie chodzi to o to żeby specjalizowali się w tym samym(tu pukając się w czoło pozdrawiam dzielne feministki)
Dziwne też było by aby np. jednego dnia gotował on a innego ona, albo jedną szafkę naprawi on a drugą ona czy połowę stołu wytrze on a resztę zostawi.
Teraz dochodzimy do momentu gdzie partnerzy wymieniają się usługami ja tobie to, a ty mi tamto. Mi to z daleka śmierdzi już barterem. Co prawda kiedyś też dość efektywnie wykorzystywano barter, ale świat poszedł do przodu i wymyślono pieniądze. Jeśli i my chcemy dokonać takiej ewolucji w stosunkach międzyludzkich to i my musimy udostępnić sobie taką linię kredytową(dzisiejszy pieniądz to kredyt a nie realna wartość sama w sobie).
I dochodzimy do momentu kiedy to dążenie do równowagi jest możliwe bez jakiegoś karykaturalnego wyliczania swych poświęceń i czyjś profitów. I od nas zależy na ile jesteśmy w stanie kredytować usługi swojej drugiej połówce(oczywiście bezprocentowo), bo oczywiście w dalszej perspektywie czekamy na odwzajemnię się czyli ruch w obrębie położenia równowagi.(idealnie z punktu widzenia praktycznego)
Drugi model też wywodzi się z dla nas sprawy oczywistej czyli kredytowego podejścia do związku. W drugim modelu możliwa jest trwała dysproporcja w sumarycznej ilości profitów przypadających na jedną stronę, ale nie w każdej jednostce czasu tzn. może Monia być trwale beneficjentem w relacji z Markiem, ale nie w sensie chronicznej dysproporcji, (żeby saldo nie było cały czas tendencyjnie powiększane w jedną stronę), tylko w wyniku jakiejś wielkiej sprawy z przeszłości np. Marek wyciągnął Monikę z małej biednej wsi, ale dziwne było by aby z każdym miesiącem Marek dokładał jeszcze do interesu, czyli on się starał a ona leżała i pachniała.
Erozja kapitału
Jest takie przysłowie czas leczy rany, czyli pewne sprawy są mniej warte po czasie, czyli np. po pięciu latach jesteśmy mniej skłonni do zemsty niż np. po miesiącu od zajścia. Podobnie jest i w podejściu do rzeczy pozytywnych, czyli bardziej skłonni jesteśmy odwdzięczyć się sowicie komuś od razu po tym jak ktoś nam zrobił dobrze. Czyli nawet jeśli kiedyś włożyliśmy do związku więcej a teraz wkładamy dokładnie tyle co druga połowa, to dysproporcja się zmniejsza.
Erozja wartości
Korzystając z prawa popytu i podaży możemy stwierdzić że cena danego dobra jest zależna od ilości dobra w obiegu, czyli czym jest go więcej tym jest mniej warte.
W kontekście tego punktu problem mogą mieć osoby specjalizujący się tylko w małej liczbie dziedzin. Czyli np. jeżeli Piotrek zabiera Marysię często do kina a Marysia chce się odwdzięczyć to robi mu np. wspaniałą kolację, to jeśli Piotrek oprócz zabierania do kina zdecyduje się Marysię jeszcze często obdarowywać drogimi podarunkami, to Marysia nie zdecyduje się częściej gotować zajebistej kolacji, tylko też coś wymyśli nowego np. masażyk itd. Natomiast jeśli Marysia by tego nie zrozumiała, tylko zaczęła by częściej robić tą zajebistą kolację, to może się później zdziwić, czemu to między nią a Piotrkiem coś się psuje, zwierzając się swej przyjaciółce: „nie rozumiem co się z nim dzieje przecież tak lubił moje kolacje”(być może Piotrek uczęszcza teraz do na masażyk gdzie indziej, może nawet do wspomnianej przyjaciółki. Ha ha )
Zastanawiacie się może po co to wszystko? A no bo kolokwialnie mówiąc: się przydaje.
Część kobiet ma syndrom księżniczki o którą trzeba zabiegać, zdobywać. Bądź zwyczajni przerośnięte ego. Dla równowagi występuje też pewna część mężczyzn, która owe ego ma niedorozwinięte i w ocenie danej kandydatki bierze pod uwagę zbyt mało cech np. tylko wygląd. Człowiek taki skacze koło naszej księżniczki poświęcając się często aż za nadto a dziwi się czemu luba się zbytnio nie angażuje. Często bywa tak, że nasz drogi nieszczęśnik daje z siebie jeszcze więcej i więcej nie dostając więcej w zamian. Adorator czuje się coraz bardziej zdezorientowany nie rozumiejąc, że nic z tego nie będzie. A tak by tylko skalkulował czy mu się to opłaca i było by po sprawie na pewno dużo szybciej. Przykłady można oczywiście mnożyć, ale moim zamierzeniem było tylko nakreślenie szkicu pewnego rodzaju myślenia.